WSPÓŁCZESNE GESTY I STRATEGIE AWANGARDOWE
Jacek Kasprzycki: Jak sądzisz, czy z punktu widzenia współczesności i mocy samej nazwy, "awangardą" można nazwać wszystko to, co było nowatorskie w sztuce XX wieku? Wielu twórców nie wiązało się z grupami awangardowymi i nie podpisywało "ideowych deklaracji" - działali częstokroć samotnie, a jednak uważani są za nowatorów.
Józef Robakowski: Mogę odpowiedzieć czy takie postawy obecnie istnieją wśród artystów i czy przynoszą rezultaty. Gdyż jak coś dobrze funkcjonuje w sztuce jest z reguły nadal żywe. Z pewnością to, co jest aktualne z idei awangardowych TO NOWATORSTWO. Niedawno znowu krytykowane jako wartość, obecnie wraca do łask, jest nawet dotowane i widocznie ludzie tego potrzebują. Jest to związane z rozwojem technologii - szerzej - cywilizacji. Kontekst współczesności się zmienił, ale technologia nadal dominuje w artystycznym przekazie i sądzę, że zarówno nowatorstwo jak i oryginalność nowych rozwiązań ma nadal ogromne znaczenie. Zawsze stanowi jakiś sprzeciw wobec tego, co zastane. Niedawno organizowałem bardzo dużą wystawę w Muzeum Sztuki. Była to impreza nie tylko z moimi pracami, ale przy współudziale zaproszonych gości - ok. 20 artystów. Inaugurującą ekspozycję zatytułowałem właśnie "Pierwsze gesty". Zauważyłem, iż te wczesne - nowatorskie - częstokroć intuicyjne gesty wielu artystów są często najważniejsze na ich drodze twórczej. Ich decydująca rola objawiła się dopiero wiele lat później. Okazuje się, że mentalne zmiany w sztuce następują niezwykle powoli. Gdyby nie te gesty - nie zaistniałby taki a nie inny kierunek czy, takie a nie inne dzieło i być może obraz polskiej sztuki współczesnej wyglądałby zupełnie inaczej. W swoim czasie nowatorskie gesty, które wykształciły Warsztat Formy Filmowej były niezwykle potrzebne. Wiele zmieniły i "przestawiły" w polskiej kulturze. Dzisiaj każdy młody artysta aby pójść dalej musi się z tymi gestami zmierzyć, wziąć je pod uwagę.
Paweł Łubowski: Dawniej awangarda usiłowała mówić inaczej o zagadnieniach dotychczas poruszanych i szukała nowych tematów. Teraz Ci nowatorscy artyści starają się zawłaszczyć tereny już spenetrowane.
J.R.: Jeżeli artysta jest sprytnym i ma dobre rozeznanie, zauważy różnego typu luki w obszarze zajętym przez innych. Będzie on miał naturalną potrzebę wyróżnienia się na tle tego medialnego śmietniska. Młodzi, z którymi mam do czynienia w PWSFTv i T uruchomili pewną strategię, którą znam od dawna, a którą oni niejako na nowo dla siebie odkryli. Z osiemdziesięciu prac, które dostałem na zaliczenie, co najmniej 15 dotyczyło poetyki "monotonii". W epoce szybkich i migających klipów zaczęli tworzyć coś przeciwnego. Doszli do tego podświadomie. Dopiero jak im pokazałem dawne prace w tej stylistyce zrozumieli, że to kontynuacja pewnej tradycji. Nie wiem czy to jest gest awangardowy, ale z pewnością znaczący. Jak nam opowiadał profesor Bolesław Lewicki, jest pewna skończona liczba opowieści. I jakkolwiek nie staralibyśmy się - nie dodamy nic nowego do tej liczby. Możemy je jedynie twórczo modyfikować. I tak jest w obecnych czasach. Poruszamy się w określonym kręgu zagadnień i problemów.
J. K.: Czy awangarda jest już tylko pojęciem historycznym czy też współcześnie jej idee są kontynuowane?
Józef Robakowski: W Rosji Sowieckiej, w Niemczech i we Włoszech w latach 20. awangardą było zdobywanie nowej świadomości - każdym sposobem. Nawet dzięki wojnie - twierdzono, że jest to sytuacja "odżywcza" dla człowieka, bo on się wtedy mobilizuje dzięki ekstremalnym warunkom. Futuryści i faszyzm, rewolucja bolszewicka i konstruktywiści - to zdaniem wielu artystów były lata dla uwolnienia nowych energii, która w innej okoliczności by się nie ujawniła. Do dzisiaj sztuka wschodnio - europejska i azjatycka jest z wielkim zainteresowaniem jest obserwowana przez nas i przez Zachód jako bardziej ekstremalna. Gdy Oleg Kulik pewny swojej wartości wybiera się do luksusowych państw zachodnich, to właśnie poprzez ekstremalność gestu z całą świadomością tworzy tam nowe okoliczności. Artyści europejscy i amerykańscy szukają do dzisiaj "odświeżenia" swej osobowości np. przez kulturę Aborygenów. Aborygen z racji swoich uwarunkowań traktuje obraz inaczej. Maluje go w innym celu. A my się tym faktem fascynujemy i przymierzamy jego "dzieło" czasami całkowicie bezwiednie do dokonań naszej cywilizacji. Po II Wojnie Światowej artyści amerykańscy zafascynowali się azjatyckim wschodem i byli zachwyceni tym, co "przemycał" stamtąd np. Naum June Paik. Awangardyzm, chyba właśnie polegał - i nadal polega - na szukaniu oryginalnych jeszcze powszechnie nie uświadomionych powodów powstawania dzieła artystycznego. Pamiętam jak w 1976 roku Marina Abramović mówiła mi w Amsterdamie: "Józek, my z Ulay'em wybieramy się do Australii, potem do Chin, bo tam są bardzo odżywcze prądy i pokłady niesamowitej nowej energii, a tu już w Europie wszystko wyczerpane i nic się nie dzieje". I te nowe nieznane "pokłady energetyczne" chciano adoptować do europejskich czy nawet północnoamerykańskich warunków. TERAZ TAKIM WSPÓŁCZESNYM AWANGARDZISTĄ MOŻNA NAZWAĆ NOWATORA. To ktoś kto "ustawia" społeczeństwo w innej relacji do artysty. Np. ktoś przygotowuje nas do popełnienia samobójstwa w imię sztuki.
Paweł Łubowski: Ale takie gesty miały już miejsce na polu sztuki. Choćby japońskiego artysty, który wyskoczył z wieżowca na rozłożony na dole papier i zabił się.
Józef Robakowski: Lecz teraz robi się to inaczej - długo. Ta akcja odbywa się w komunikacyjnym procesie. Z niecierpliwością oczekujemy na to wydarzenie, które wcale nie musi się zrealizować. Najważniejsza jest głośna propaganda tego ewentualnego wyczynu. W tym powszechnym nachalnym szumie informacyjnym takie "ekstremalne" akty artystyczne dają się zauważyć. I to są - jak sądzę - współczesne działania awangardowe. Dawniej zaskakiwano odbiorcę. A teraz robione jest to "medialnie" - długo i z wyrachowaniem. W polskich warunkach świetnie funkcjonuje Zbigniew Libera. Wie on bardzo dokładnie na jakie pole trzeba wejść, aby zwrócić na siebie uwagę. Wie, że w dzisiejszych czasach zagadnienie holokaustu trzeba tak skrajnie przedstawić, aby wszyscy o tym mówili. I w Izraelu, i w USA, i w Polsce. To przypomina strategię marketingową i różni obecnych nowatorów od dawnych. Kiedyś, artyści raczej realizowali swoje ambicje środowiskowo, o ekstremalnych gestach artystycznych np. z Rosji, dowiadywano się w całej Europie z poważnym opóźnieniem. Malewicz opowiada w swych tekstach o braku zainteresowania jego pracą, raczej pozostawała mu jedynie satysfakcja bezinteresownego wzbogacania się duchowego. Skrajne gesty innych, np. rysunki mechaniczne cyrklem Rodczenki z 15 roku przepadały ponieważ na świecie wiedza o nich nie mogła być w tamtych warunkach upowszechniona. Obecnie Oleg Kulik (upowszechniony medialnie na całym świecie) ma ułatwioną sytuację, mimo że jego wystąpienia mają elementy zapożyczone od innych - np. od Warpechowskiego - jest nowatorem, ponieważ jest skrajnym ryzykantem. Stawia się w wyjątkowo niebezpiecznych sytuacjach. W naszym kraju Jerzy Truszkowski był w swoim czasie dość radykalnym performerem, ale jak go skonfrontowano z niesamowicie witalnym Istvanem Kantorem, stracił swoją siłę publicznego oddziaływania. Kantor był na tyle sprytny, że wyemigrował w odpowiednim czasie na Zachód i obwieścił światu, że wykonuje działania na wskroś ekstremalne, perfekcyjnie technicznie i widowiskowe. TA ATRAKCYJNA PUBLICZNIE STRATEGIA POLEGA NA OSIĄGNIĘCIU SYTUACJI, KTÓRĄ NAZWAŁBYM "SKARBEM CYWILIZACYJNYM". Awangardyzm dalej istnieje w gestach tych artystów, ponieważ powoduje powszechne międzynarodowe zainteresowanie i ożywione dyskusje.
P.Ł.: Lecz czy w takim razie nie jesteśmy skazani na "powtórki"? Tworzenie multiplikacji tego, co już było, z małymi zmianami wynikającymi z kontekstu, w jakim powstają?
J. R.: W wielu wypadkach - tak. Ale nie w przypadku Katarzyny Kozyry - pomimo iż jej prawie każdy gest jest skądś wzięty, został ukształtowany w "naszym" rejonie w Polsce - obszarze zupełnie na takie działania artystyczne nieprzygotowanym. Swojego czasu grupa Łódź Kaliska pojechała na Zachód Europy, by pokazywali swoje uchodzące w Polsce jako ekstremalne "nagie" filmy. Zawiedli się, bowiem trzeba wiedzieć, że w takich Niemczech, Danii czy Austrii ten "chwyt" nie może zrobić żadnego wrażenia. Z kolei współcześnie: Kazimierz Piotrowski pojechał do Brukseli z wystawą, gdzie polscy artyści ustosunkowali się do skomplikowanego problemu pojęcia religijności. I tam zrobiło to wrażenie. Lecz w Polsce - nie. Jak spotkałem się w Kanadzie ze Michaelem Snowem (urodzony w 1929 artysta kanadyjski zajmujący się malarstwem, rzeźbą, fotografią, sztuką książki, holografią, filmem i muzyką) z jego wielu prac było widać, że to jest ich "narodowy" artysta, bowiem dokładnie on wie co w Kanadzie trzeba zrobić, aby o nim powszechnie mówiono. Istvan Kantor jak się znalazł w tym kraju (Kanadzie) - a postać to ekspresyjna i "ryzykująca"- nie miał pieniędzy więc, żeby je zdobyć zaraz zaczął od głośnych akcji zwracających na siebie uwagę w wyniku czego otrzymał tam wszystkie możliwe stypendia. Świadomie przedstawił się w tym spokojnym kraju jako swego rodzaju "wrzód", artysta odmieniec. W czasie pobytu w Montrealu "podziwiałem" spikera występującego w TV bez zęba. Nie istotne co przedstawiał swoją osobą, ale każdy Kanadyjczyk go rozpoznawał.
J.K..: Czy sztuka współczesna to tylko działania w celu zwrócenia na siebie uwagi?
J.R.: W tym współczesnym szumie - TAK.
P.Ł.: Jesteśmy skazania na media. Nie ma innej alternatywy? Znalezienia innego sposobu wypowiedzi - bardziej kameralnego, osobistego?
J.R.: Dyskutowanie z mediami jest zupełnie jałowe. To jest za nami. Teraz trzeba "wejść" w nowe sytuacje. Np. w latach 70. w Szkocji ich wielki artysta - poeta wizualny Ian Hamilton Finlay (1925 -2006) z Edynburga - osiedlił się gdzieś na wsi i w kontekście przyrody cała jego poezja zaczęła funkcjonować tylko w tym pejzażowym miejscu. Znalazł dla siebie enklawę i tylko tam można było go poznać. Podobnie działa Hermann Nitsch. Wysyła przez Internet, czy też pocztą, zaproszenia na swoje wielkie mityngi. I trzeba tam pojechać i być z nim. Nie chodzi mu o to, ażeby być w "mediach". Ja też mam swoją strategię, gdyż najlepiej rozprawiam o sztuce siedząc z gośćmi w swojej małej Galerii Wymiany. Dzisiaj zdarza się też, że całego artystę "bierze się na wystawę". On tam bytuje - z całym swoim światem, tak po prostu na pokaz. Można też zaistnieć przez swój "wyczyn artystyczny". Nie wiem na przykład, dlaczego dziewczyny z grupy "Sędzia Główny" (Karolina Wiktor i Aleksandra Kubiak) w zamknięciu chcą siedzieć przez wiele dni i wszyscy będą się zastanawiać, ile wytrzymają. Trochę mi ich żal, przecież to najlepsze polskie performerki. Jak widzimy z tych podanych przeze mnie przykładów wiele jest strategii zaistnienia na polu kultury i sztuki, widocznie te "wspaniałe" medialne czasy kochają wszyscy, zarówno artyści jak i odbiorcy…
P.Ł.: Obserwuję Ciebie od dawna jako artystę poszukującego nowego języka w sztuce.
Czy nadal to kontynuujesz i czy widzisz takie zainteresowanie u innych artystów?
J.R.: Tak, muszę przyznać, że mnie postawa artysty poszukującego dalej interesuje. A przejawia się to w sposobie samego życia i wielu zewnętrznych uwarunkowań które nieustannie napotykam. Zachwycają mnie nowe możliwości, które stwarzają obecne czasy, są one partyturą moich kolejnych przedsięwzięć artystycznych. Jako historyk sztuki, chcę się realizować też na polach opuszczonych czy też niezagospodarowanych przez innych. Dowodzi tego moja ostatnia wystawa w "Atlasie". To była kontynuacja cineramy, krugoramy, XIX-wiecznych panoram. Ale ja używam już innych technologii. Jak kiedyś przeanalizowałem sobie działalność Claude Moneta zauważyłem, iż wszyscy jego przyjaciele dziwili się, dlaczego wskrzesza swoją pracą (poza malowaniem) tak piękny ogród i poświęca mu tyle uwagi? Okazało się w efekcie, że całe życie marzył, o zrobieniu z serii swoich obrazów pejzażowych swoistej "krugoramy", tym gestem malowaną przez lata naturę przeniósł do specjalnie przygotowanego do tego celu atelier. Wielu artystów ma w swym życiu dogodną sytuacje spełnienia swoich marzeń. Obecnie coraz częściej przychodzą do mnie ludzie z pieniędzmi i mówią, abym zrobił to, na co mam ochotę. Kiedyś w moim przypadku było to niemożliwe. Mogę teraz wraz ze swoimi przyjaciółmi np. wydać książkę Pana Wacława Antczaka pt. Antek Rozpylacz. Okazuje, że możliwość zrealizowania własnego, często absurdalnego gestu artystycznego może być największym szczęściem. Nie mogłem pracować w kinematografii polskiej, bo nie odpowiadała mi tamta socjalistyczna formuła polityczna i społeczna. Kiedy jednak pojawiły się kamery wideo mogłem zacząć realizować KINO WŁASNE, bliskie mojego życia. Przedtem nie. Kiedyś praktycznie w Polsce żaden filmowiec nie miał kamery w domu, wszystkie były państwowe. Teraz wszystko się przewróciło do góry nogami, każdy może być filmowcem, byle miał coś ważnego do powiedzenia…
P.Ł.: Ale czy rzeczywiście dobiliśmy do krajów rozwiniętych? Technologia w Kalifornii będzie zawsze o wiele bardziej zaawansowana niż Polsce, bo są tam na to środki i tradycja przemysłu filmowego. Co sądzisz o filmach Billa Violi?
J.R.: To już typowo komercyjne wyczyny. Jak ktoś jest artystą wrażliwym i zna się na technologii, to wie, na czym polega ta jego efekciarska praca. Ma aktorów - wielkie możliwości techniczne. On tymi "spowolnionymi" efektami omamia widza.
P.Ł.: Ale dobrze omamia...
J.R.: Jednak upieram się, że to manipulacyjny komercjalizm. Nie nowatorstwo. Mistrzowie z Hollywood robią to samo. Jesteś doświadczonym człowiekiem - wiesz że to wszystko fikcja - a płaczesz w kinie. Oni mają swoje latami wypróbowane sposoby. U Violi występuje imponująco wykorzystana technologia do spowodowania często bezmyślnego zachwytu widza. Podziwianie tego rodzaju sprawdzonego i wyjaśnionego "mistrzostwa" jest poza mną. Ten rodzaj "opętania" na polu kultury mnie jedynie deprymuje.
P.Ł.: Najmocniejsze twoje prace to zapisy osobiste. Na przykład w filmie "Idę...", gdy wchodzisz po schodach i słychać narastające zmęczenie przez twój coraz intensywniejszy oddech. Był to zapis twojego myślenia o sztuce, o sobie i o rzeczywistości prostymi środkami. Tu nie było technologii, a i tak było to sugestywne..
J.R.: Chociaż z drugiej strony, mogą zaistnieć w sztuce zdarzenie "pod włos" - sądzono w epoce konceptualizmu, że można całkowicie w działaniach artystycznych pozbyć się nowej technologii. To był oczywisty absurd. Sądzono, iż aby robić tzw. sztukę wystarczy jedynie kartka papieru i zapis myśli. I to nie tylko w zacofanej Polsce – ale i na Zachodzie. I tego faktycznie dokonano. Poprzez "sztukę pojęciową" na długi okres wycofano z obiegu tzw. artystów technologicznych.
J.K.: Co myślisz o artystach, którzy byli poza obiegiem.. A dopiero teraz się ich odkrywa?
J.R.: Polska sztuka powojenna w większości nie ma globalnego znaczenia. Zadecydowało tu z pewnością odcięcie od świata. Dochodzi do paradoksalnych sytuacji, iż np. taki Witkacy uchodzi obecnie za najwybitniejszego polskiego artystę fotografa. Przez historyków sztuki i fotografików uważany za dziwaka i amatora stał się obecnie tym najwybitniejszym. Nie byliśmy kiedyś na jego prace przygotowani. Podobnie z Wacławem Szpakowskim i jego rysunkami. Jak to zauważyła Bożena Kowalska, gdy pokazywałem jego prace w Katowicach - to niemożliwe żeby on te formalistyczne rysunki robił na początku XX wieku?! Na jego odkrycie czekaliśmy bardzo długo, do lat siedemdziesiątych. Wtedy to, kustosz Muzeum Sztuki dr Janusz Zagrodzki odkrył go pośmiertną wystawą w Łodzi. Trzeba teraz przez ten fakt "rozsunąć" historię sztuki, by znaleźć miejsce dla tego wybitnego artysty nowatora.
P.Ł.: To znaczy - przeciwieństwo sytuacji obecnej...
J.R.: Teraz wielu też jest takich ludzi, którzy działają po swojemu i liczą, że może kiedyś zostaną odkryci. Wielu kuratorów wierzy w to, że odkryją kogoś nowego i trwa nawet w najlepsze ten swoisty wyścig.
J. K.: Mam jednak wrażenie, że system kuratorski jest niewrażliwy na takie sytuacje, jest zbyt przyciężkawy, bo zapatrzony w łatwy sukces.
J.R.: W zasadzie tak, ale są wyjątki. Ja też się tym zajmuję i wiem, że z takiego wybitnego autentycznego twórcy jak Pan Wacek Antczak "zrobimy" artystę, i to jest pewne, ponieważ jego dzieło jest na terenie naszej powojennej literatury absolutnie nieprzeciętne. Wiedziałem, pewnie też z racji swego wykształcenia, że do mojego obowiązku należało zaopiekować się dziełem życia tego łódzkiego lumpenproletariusza, który nie tylko mnie przekonał do swego talentu ale i dr Elżbietę Janicką, która swym wnikliwym tekstem jego utwór zinterpretowała pod względem literackim i faktografii historycznej. Dzisiaj, po czasie, zdaje sobie sprawę z faktu, że to wybitny utwór mógł przepaść na śmietniku i że warto było go odkupić od brata Pana Wacława za 100 złotych. Obecnie w Krakowie z istniejących negatywów odkryto twórczość Stefanii Gurowej, a jej fotografie po kilkudziesięciu latach okazały się rewelacją jako historyczny zapis socjologiczny.
P.Ł.: Czy takie nierozpoznane obszary istnieją obecnie?
J.R.: Jak najbardziej i je się odkrywa. To takie mimo wszystko twarde kamienie mentalne - znaki, które ktoś czasem bezwiednie układa na terenie historii sztuki i dopiero po czasie możemy z nimi sobie poradzić, kiedy potrafimy je rozpoznać i prawidłowo zinterpretować. Obserwuję też z dużym zainteresowaniem debiuty - często zdarza się jeden odkrywczy gest u młodego człowieka, a potem zupełny brak kontynuacji. Ale ten złoty kamyczek zostaje. Jak znajdzie się inteligentny kurator - to może z tych rozrzuconych kamieni zbudować całą nową przestrzeń dla sztuki, nową wartość jeszcze powszechnie nieuświadomioną.
P.Ł.: W większości jednakże kuratorzy opierają się tylko na tzw. "nazwiskach".
J.R.: Chcą szybko zrobić karierę. Ale Harald Szemann "osadził" całe Dokumenta 5 w Kassel na tzw. codzienności. Nie bacząc na fakt, że ta ryzykowna idea była nie do przyjęcia przez wielu współczesnych mu artystów, często jego przyjaciół.
P.Ł.: To co zrobił, to już kreacja artystyczna.
J.R.: Jak najbardziej. Chodziło mu o to samo, co artyście. O kształtowanie nowej niespotykanej dotąd mentalności. Zresztą wielu artystów zajmuje się obecnie "kuratorowaniem". Ja np. każdą wystawę robiłem " po coś". Te "moje racje" jednak nie zawsze zostały odkryte, drzemią w zapiskach, komentarzach, dokumentacjach i dziełach zapraszanych przeze mnie artystów . Takie fantastyczne na rok 1989 "Lochy Manhattanu" mam dokładnie zapisane dzięki kamerze wideo. Czasami może się zdarzyć, że krytyka Ciebie "kompletnie oleje". Tak stało się z VII edycją organizowaną przez Ryszarda Waśko "Konstrukcji w Procesie" – która odbyła się w Bydgoszczy. Usilnie, z wielką swadą, krytykował ideę pierwszej, bardzo ciekawej "Konstrukcji" w swoim czasie Piotr Piotrowski. Jego "Dekada" był wyraźnie wymierzona w tenże ruch - niby wyrosły z czasów PRL-u. Chyba chciał zmienić w imię własnej ignorancji tą małą książeczką scenę artystyczną w Polsce. Dzisiaj wystarczy ją uważnie przeczytać. Wiele z nazwisk przez niego w niej lansowanych - potem nie zaistniało wcale.
P.Ł.: Lecz nie udało mu się. Czy to możliwe, ażeby jakąś grupa mogła "przestawić" historię sztuki ?
J.R.: Niektórym, to się do pewnego stopnia udaje. Inni tego próbują. Na przykład wszyscy związani lub zaledwie sympatyzujący z "Krytyką Polityczną", jak: Joanna Mytkowska, Andrzej Przywara, Adam Szymczyk, Joanna Rajkowska, Artur Żmijewski, czy Wilhelm Sasnal, obecnie fantastycznie funkcjonują. Oni min. poprzez Fundację Foksal głównie z korzyścią dla siebie, niesłychanie mocno "umocowali" na rynku sztuki i mediach publicznych pewną frakcję artystyczną liczącą około dziesięciu twórców średniego pokolenia.
P.Ł.: Czy artysta oddalony od centrów kuratorskich i przez nie niepopierany - nie ma szans? Jest skazany na zapomnienie?
J.R.: Kiedyś w takiej sytuacji byliśmy w Toruniu. Na prowincji - walczyliśmy z oficjalnym Związkiem Polskich Artystów Fotografików. Podobnie później już w Łodzi Warsztat Formy Filmowej zmagał się z Kinematografią Polską, która chciała mieć patent na wszystko co filmowe…
J. K.: Dzisiaj nie mielibyście szans.
J.R.: Nie wiadomo. Nie trzeba się podporządkować tym, którzy w danej chwili decydują. Można stworzyć własny obszar. Wykształcić grupę, która stworzy ZUPEŁNIE INNY RODZAJ ROZUMIENIA SZTUKI.
Gdy ta grupa będzie uparta, konsekwentna i silna, to w końcu zwycięży. W takiej sytuacji był wspominany już wcześniej Warsztat. Byliśmy przez krajowych ekspertów uznani za wtórnych. Gdy zaakceptował nas Zachód - w Polsce stało się to również. Zapraszano nas potem od 1972 roku na wielkie światowe imprezy artystyczne. Pamiętam jak nie mogliśmy wrócić do kraju po festiwalu w Knokke-Heist w Belgii. Zrobiliśmy ogromny "kurs" po Europie. Mieliśmy wiele wspaniałych ofert. Tam jak się okazało działalność WARSZTATU była sporym odkryciem. Teraz przez Internet możesz zaistnieć niezależnie. Zaczęto proponować mi organizowanie przeglądów. Gdybym chciał, mógłbym teraz wiele lat lansować nowy model wideo - inny od tego, który proponuje od lat Piotr Krajewski. Urządzać wystawy prac studenckich, tworząc nowy obszar "energetycznej monotonii". Ale on też wie co robić, bowiem sprytnie uprzedził to "spektakularne uderzenie", zapraszając mnie i studentów do współpracy.
P.Ł.: Musi być to jednak coś odkrywczego?
J.R.: Wszyscy się boją tego terminu - tak jak określenia "oryginalność". On też wziął się z idei awangardy. Ten element jest ciągle jednym z najważniejszych w sztuce. Mówiło się jeszcze do niedawna, że ten awangardowy argument "odpadł do lamusa", ale jednak chyba nie, on - moim zdaniem - zawsze musi istnieć. A obecnie jak się okazuje funkcjonuje świetnie tego dowodzi aktualna polska scena artystyczna.
Opracował: Jacek Kasprzycki