Proszę, dodajcie mi prądu. Lubię ten smak woltów - 10, 20, 40, 80, 150, 200... Jeszcze proszę o kolejne 10 - to już wystarczy!
Czuję się świetnie, jest mi błogo, dobrze. Przy 210 woltach gardło mam ściśnięte, śliny brak. Język stanął mi kołkiem, już nic wam nie mogę powiedzieć.
Werbalnie nie istnieję. Przez moje całe ciało przenika rozkoszne mrowienie. Czuję, że TA SZTUKA staje się czysta, bowiem nie mam żadnej intencji WAM do przekazania, mimo że stałem się naszym wspólnym ekranem energetycznym. Dalej trwam w pełnym odrętwieniu, ładowany pulsującym prądem zmiennym. Faluję!
Przez fizyczny fakt, będąc w tej chwili cielesnym ekranem, czuję jak intensywnie pulsuje moja krew. Dodajecie mi siły. Zaczynam myśleć fantastycznymi obrazami. Nic mnie nie boli. Potrzebuję jeszcze więcej prądu. Może wtedy się okaże, że SZTUKA BEZ JĘZYKA to coś wspaniałego. Proszę was - spróbujcie! Wołam o następna dozę prądu, by się już na pewno przekonać, że istnieje bezjęzykowe myślenie, że mogę wyjść poza swoją wyobraźnię, że staję się naprawdę wolnym człowiekiem. Sucho mi w gardle. Jestem szczęśliwy, ale mam pewne wątpliwości: Czy moja praca jest natury artystycznej, czy nie? Mimo to, proszę o trochę więcej prądu. Jeszcze 10 woltów. Chcę wyjść poza swoje, ale i wasze pojecie sztuki. 220 V - to jest to! Płonę z rozkoszy, cały drżę, szczęśliwieję...
Inną pracę poświęcam bólowi mojej nogi. Idąc kuleję, prowadząc przed sobą oderwaną od oka kamerę video. Wyrywa mi się z gardła bolesny okrzyk - ojej, ojej! Chcę wam za wszelką cenę przekazać autentyczny komunikat z mojego odczucia bólu. Może w wyniku tej operacji powierzenia oddam wam choć część mojej boleści? Co kolejny krok przekonuję się bowiem, że mój ból przelewa się na taśmę video, a noga przestaje puchnąć. Jakby mniej boli. Pozostało mi jeszcze do zapisania 30 metrów...
Zupełnie drastycznie zakończyło się jeszcze inne zdarzenie. Swego czasu, wbijając duży gwóźdź w ścianę, niechcący uderzyłem się bardzo mocno w palec lewej ręki. Ból był potworny. Z biegiem czasu paznokieć na wskazującym palcu przybierał różne barwy. Znajomi stwierdzili, że czeka mnie niechybnie bolesna zmiana paznokcia. Uruchomiłem kamerę video. Przez cztery tygodnie kręciłem sprawozdanie z tej mojej kolejnej boleści. Paznokieć stał się bohaterem moich artystycznych przeżyć. Z pasją odkrywa łem kolejne fazy fioletowej gamy i różnych natężeń bólu samego palca, ale też całego organizmu. Palec wskazujący mojej lewej ręki stał się PERFORMEREM. Obserwowało go na żywo coraz więcej ludzi. Proces schodzenia paznokcia stał się własnością społeczną.
Wszyscy mu współczuli... Tak, SZTUKA AŻ DO BÓLU weszła w świadomość nie tylko mojej długotrwałej boleści. Dzisiaj, po czasie, gdy oglądam wraz z publicznością to videosprawozdanie - stwierdzam: dobrze się stało, że uderzyłem się młotkiem. Przypadek sprawił pewien istotny fakt, który w formie zapisu video już nie boli. Publiczność oglądając tę dramatyczną realizację, na ogół reaguje śmiechem. Ten autentyczny zapis nie zawiera już MOJEGO BÓLU. Tak więc mogę stwierdzić, że SZTUKA nie boli - nie powinna boleć. Jest kpiną z realnej boleści, jest zaledwie pozorem faktycznego przeżycia artysty. Wniosek ten polecam tzw. „rzeźnikom sztuki” realizację „Moje videomasochizmy” z 1989 roku. Tym razem potwornie cierpię na ekranie telewizora w obrazie i dźwięku. Przed kamerą "operuję" swą twarz różnymi narzędziami. Tortura „obrazowo-dźwiękowa” dzięki przeniesieniu na taśmę video staje się publicznym faktem. Jest emitowana przez wiele stacji telewizyjnych na świecie. Wywołuje u odbiorców politowanie dla autora. Moja zabawa przed kamerą stała się przez upublicznienie boleścią nas wszystkich. Żenadą wrażenia bólu. Ciało nie boli, a pojęcie bólu przenika z ekranu. SZTUKA to potrafi robić. Jest jedynie z pozoru autentyczna, ale właśnie taka jest potrzebna wielu ludziom. Proszę więc kolegów artystów - wróćcie na ekran pozorów i więcej już nie kaleczcie waszego pięknego ciała.
Józef Robakowski