Własne

Interwencje

O czystość źródeł

Paszkwil na polską kinematografię

Farmazony Krzysztofa Jureckiego czyli: na bezrybiu i rak ryba!

Strategia lisa

Podrzuceni „mistrzowie”

„Paw krytyczny” kustosza Jureckiego...

Znaki Czasu w Łodzi

ERRATA

Wywiady

Krytyczne


Paszkwil na polską kinematografię

Student nr 3/1973, Kraków


Nasza produkcja filmowa ostatnich lat wskazuje swą jakością artystyczną, problematyką i walorami technicznymi, że za kilka lat otrzymamy modny dziś epitet „kinematografii ubogiej”. Efekt ten został spowodowany brakiem jakiejkolwiek długofalowej koncepcji odnowy ze strony Resortu, NZK jak i samych filmowców. Do tej pory ludzie odpowiedzialni za stan naszej kultury filmowej nie uświadomili sobie, że rozbudowa fatalnie pojętej struktury administracyjnej będzie powodowała systematycznie pogłębiający się regres artystyczny naszej produkcji filmowej.
Rozbuchało, rozsiadło się w wygodnych fotelach „towarzystwo filmowe”, nabrało arystokratycznych manier, wypracowało sobie długoletnim stażem sposoby udowodnienia wszystkich swoich racji.
Wszelakie „reformy" proponowane przez urzędników z resortu i NZK przyjęły się jedynie w takiej formie jaką tolerowali filmowi „bossowie”. Dla pozoru i przyzwoitości przewrócono do góry nogami kolejny raz zespoły filmowe, po to tylko ażeby je zorganizować na „nowo” w jeszcze bardziej dobranym towarzystwie. Jednym słowem: umocniono się!
Podwyższono stawki za scenariusz po to tylko, aby do nazwiska scenarzysty przybyło nazwisko reżysera otrzymującego za swą pracę realizatorską minimalne wynagrodzenie. Czyżby nie zdawano sobie sprawy z tego, że sytuacja w naszej literaturze jest podobna do krytycznej sytuacji polskiej kinematografii? Na kogo więc liczono w chwili kiedy na całym świecie ambitne kinematografie rezygnują ze scenariusza, opowiadania fabularnego i anegdotycznego? Wielu wybitnych współczesnych filmowców udowodniło, że dzisiaj liczy się jedynie własna wypowiedź realizatora. Nie zdopingowano chyba tymi posunięciami Konwickiego, ani Różewicza, tylko sforę chałturników, którzy zasypali redakcje filmowe i telewizyjne bezwartościowymi bublami.
Słabość naszej kinematografii polega między innymi na tym, że wychowaliśmy całą masę bezproduktywnych, nie mających nic do powiedzenia „reżyserów” czekających od lat na „wybitny” scenariusz. Sen w tym bezproduktywnym letargu spowodował, że ludzie ci zapomnieli międzyczasie jak się robi filmy, że ich środki realizatorskie i artystyczne są dzisiaj niezmiernie archaiczne. Zdezorientowani debiutanci, „załatwieni” na zawsze różnego typu machinacjami, poklaskiem i nagrodami na krajowych festiwalach, peanami krytyki filmowej, perfidnie wypuszczeni przedwcześnie na głęboką wodę dają argumenty „mistrzom” w postaci nieudolnych filmów jak np.: „Kwiat paproci” reż. Butrymowicza, „Opis obyczajów” - reż. Halora i Gębskiego. Dzisiejsze pokolenie młodych filmowców dorobiło się więc epitetu „mięczaków” i „mazgajów” bez twardej szkoły życia jaką otrzymali poprzednicy-herosi. Innym bardziej doświadczonym i wytrwałym stworzono takie warunki startu (Królikiewicz, A. Krauze), że ich debiut równał się z wypruciem własnych żył.
Sfora niedouczonych i leniwych ciągle tych samych „panów kolaudantów” czeka na każde potknięcie, niedopowiedzenie, zgrzyt spowodowany innym widzeniem rzeczywistości - by móc jednoznacznie udowodnić, że debiutującego nie zrozumieją, że nie dotarł do szerokiej widowni, że film dla elity, że za inteligentny...
Wiele takich siejących wątpliwości filmów leży obecnie na półkach lub w ostatecznym razie kieruje się do ubezpieczonego kotła jakim są DKF-y. Tu i tak się nikogo nie zdemoralizuje, bowiem „problem” zostanie w zasięgu inteligencji upokorzonej swoją bezsilnością. Komisja Repertuarowa przez swą długoletnią destrukcyjną działalność doprowadziła do zdemoralizowania całych rzesz widzów kinowych serwując już od wielu lat szmirę i tandet, rugując raz na zawsze ambitny repertuar, którym szczyciliśmy się przed laty.
Samozadowolenie z „owocnej” pracy potwierdzane jest co rocznie wieloma przeglądami, konkursami i festiwalami, których już mamy tyle, że je trudno zliczyć, Wszędzie fety, pełna gala, delegacje, najlepsze hotele no i wiele, wiele nagród za byle co. Przy okazji tych niekończących się „uroczystości” mają szansę wykazać się i dorobić nasi zatwardziali i zastygli teoretycy i wszelkiego kalibru krytycy (z grona Jackiewicza, K.T.T. ... oraz przedstawicieli „Kina” itd.) mówiący wciąż o tych samych sprawach, staroświecko, najchętniej o historii, o naszym heroizmie, skłonnościach do romantyzmu itd...
W tej sytuacji pozostaje mi jedyne wyjście, heroiczne lecz tym razem konstruktywne i rozsądne rzucić hasło - rozgonić to „filmowe towarzystwo”, chore, bezproduktywne, wyizolowane, manieryczne - a przy okazji prowadzące nas do prowincjonalizmu.

Józef Robakowski